top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraLena Prokopczyk

TRÓJKĄT

"Czytać geometrie. Opowiadania o sztuce w nurcie abstrakcji geometrycznej"


Opowiadanie inspirowane "Baletem Triadycznym" Oscara Schlemmera




Żółty Żółty już zasiadał w fotelu, rozpoczął drogę, na którą miał wkroczyć, tak w spoczynku siedząc, usadzając się, usadawiając, począć miał się w fotel wsadzać, wsiadać. W miękkim pluszu welurowym oparł swoje wsiąkające weń palce. Rozmiękanie, w tym styku wrażliwego opuszka z malutkim włosiem fotelowego obicia, milutkim włosiem, mięciutkimi włoskami, poczęło się wydarzać. Ten fotel wysiedziany konspirował niepodzielnie, razem z cieplutką herbatką miodkiem posłodzoną, razem z żółtawą żarówką pod abażurem bzyczącą, razem z głosem przyjaznym reżyserki naszej. Osoba reżyserki naszej zapierała Żółtemu niespokojny, zestresowany dech, wszakże to teraz wybrany z wielkiego wyboru, w wysiedzianym fotelu mógł siedzieć, u reżyserki naszej, reżyserskiej wspaniałości, reżyserskiej mości, jej reżyserskości, mógł siedzieć w fotelu i siedząc- czekając doceniać wyróżnienie osobistej z reżyserką próby do spektaklu. Uprzejme wstępne rozpytywanie nosiło znamiona serdeczności, rozmowa formowała się płynnie, pełną rzeką pokrzepienia dla młodego Żółtego aktora, omywała jego lęki, opływała czule. W grzejącym futerku fotela, wyściełany gorącą herbatą, puścił się dryfem bezwiednym po nieznanych wodach, stery swe oddając zaufanej reżyser wielkiej. By rozbudzić rytm wizualnej muzyki włączyła projekcję świateł w barwnych pasach migających, melodia medytacyjną regularnością rozbrzmiewała delikatnie. Rozgrzewka ciała, naprężenie mięśni, rozluźnienie, powtórzenie, od nowa, rozgrzewka, od nowa powtórzenie, napięcie, naprężenie, powtórzenie, powtórzenie, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze. Zmęczyć trzeba Żółtego ciało, bo ciała leniwe mięśnie często są ostatnim bastionem uległej już wcześniej woli. Więc po wtóre, rozgrzewka, wymachy i skłony. Kilka słów uznania, co próżności nie pozwolą się przyznać do wątłości, wątpliwej słabości. I znów rozgrzewka, i znów i znowu. Tancerz i aktor musi znać dyscyplinę, w dziele przez naszą reżyserkę reprodukowanym, tancerz/aktor musi wyzbyć się elokwencji, ekspresjonizmu i ekstrawertyzmu. -Wola moja reżyserska ma poruszać nogą i ręką twoją. Kiedy fizyczność Żółtego drżeć cała poczęła, oczy zamgliły się, a usta układały się już tylko do zgody, reżyserka zarządziła przymiarkę stroju. Wielka kula, z otworem na głowę, przywdziewana być miała w akcie pierwszym, nie przewidywała natomiast otworów na ręce. Unieruchomienie to oczyszczenie, oczyszczenie teatru z nadmiernie patetycznych gestów. Kula nie krępowała nóg więc taniec w niej wychodził wcale niezgorzej, nawet zabawne było, zadziwiające zagubienie równowagi, w wirowaniu w migających światłach bez możliwości wyciągnięcia przed siebie rąk chroniących od upadku. Żółty poczuł się bezbronnie i bezbrzeżnie przepełniony, upojony zaufaniem. Jego kula, przyszła mu na myśl jako bezpieczne łono matczyne, w którym bujał się i huśtał w rytm maminych kroków. Taki wybujany, wylulany, wyhuśtany, dreptał zmęczonymi nogami w kuli od góry zamknięty, nie zauważył, kiedy reżyserka wyszła. Dreptał jeszcze w rytm zawrotów głowy, wybujając i czekając. Nogi ciążyć mu poczęły, kiedy zmęczony oparł się o ścianę, niestrudzony projektor wyświetlał mu na twarzy wirujące pasy i na jego krągłym sztucznym brzuchu. Oparł głowę o ścianę a ciężar ściany oparł się jakby w nim głęboko przygarbiając jego kręgosłup przyciskając nagle ciężkie powieki do policzków. Osunął się na fotel, świadomość okrążała go coraz szerszymi łukami, aż tu nagle ukłucie materialności w zaswędziałym znienacka nosie przywraca mu rozum. Ile czasu już minęło, gdzie podziewa się reżyserka. Nos swędzi, ręce spętane, musiał minąć już okres godzinny lub dłuższy, któż wie, wizyta w łazience nie może trwać aż tyle. Zniecierpliwienie pojawia się powoli. Nos swędzi, ale można jeszcze wytrzymać parę minut, czy chwil. I te chwile mijają, minuty mijają, -halo, pyta nieśmiało Żółty w przestrzeń za drzwiami. Drzwi przecież otworzyć nie zdoła, bez rąk nie wciśnie klamki. Usadził się grzecznie na powrót w fotelu i czeka. Próbuje przywołać uczucie błogiego zaufania, a czuje narastanie panicznego błagania. Zamknięty jest w pokoju, zamknięty również w kuli, kuli zdjąć nie zdoła, nawet otwierając stopą klamkę w tych drzwiach, co zrobi, jeżeli wyszła z domu i drzwi na zamek zamykając zamknęła. I jego zamknęła. Na zamek zamknęła. W tej kuli zamknęła i w zamku zamknęła w drzwiach zamki. Miota się coraz bardziej Żółty po pokoju, światełka nadal tańczą, ale przybrawszy jakby rytm opresyjny, obsesyjny, zły, groźny. Że też wcześniej tego nie słyszał, zła czającego się w tym kształcie, w tej muzyce w kółko powtarzanej, w formach wyświetlanych. Zło, zło, zło. Zamknięty, uwięziony, ograniczony, brak tchu, powietrza, okna zamknięte, drzwi zamknięte, kula zamknięta, on jest zamknięty, ona zniknięta, i po co, i jak to, i po co, to tak, i na co, i po co, nie jemu, nie tak, otworzyć, otworzyć, otworzyć, otworzyć… Żółty siedział w kuckach, pod ścianą przygarbiony, przykulony do kuli, najbardziej w nią wtulony jak mu się udało, kiwał się leciutko, i powtarzał szeptem: otworzyć, otworzyć, otworzyć. Odpięła kostium z klamerek na karku i biodrach, odłupała go, obrała ze skorupki, nieopierzonego pisklaczka. Nie podniósł na nią wzroku, nie uniósł nawet głowy, z podbródkiem przyciśniętym do dekoltu, chwycił swoją torbę i wyszedł przez wyjściowe drzwi.



Róż Indywidualność prób z reżyserką posiada interdyscyplinarny charakter, interpretacja samego słowa próba leży w intencji interpersonalnej reżyserki. Późnym popołudniem okraszony obiad, rozpoczął niezbędne przybliżenie, poznanie i porozumienie, reżyserki oraz krasnej Róż, aktorki/tancerki różanej i wybranej. Róż w swoim powabie różnorakie miała atuty, nie była wśród nich jednak pewność siebie, brak ten przez reżyserkę nazwany został rozważnością, wyważonością, idealną równoważnią kompozycyjnie wiążącą ją nieodłącznie z geometrią baletu triadycznego. Przesycone było powietrze zapachem brzemiennych kwiatów i chłodniejszych oddechów wieczoru. Pudrowa sukienka Różowej tancerki nie chroniła dostatnio przed nocnym ochłodzeniem, stąd kontynuacja okraszania obiadu wzajemnym poznaniem i alkoholem przenieść się musiała do mieszkania reżyserki. Pełne rozchichotanego humoru, zaopatrzone w monopolowe zaopatrzenie, piły więcej niż wiotkie, wątłe ciałko Róż mogło wytrzymać w pionie. Fascynujące fantasmagorie o fantastycznym czekającym je przedstawieniu, rozwijała przed nią reżyserka. Wyciągając maski z szafy swojej, szczebiotała radośnie o pyszności swojego pomysłu intencyjnego, inspirującego, innowatorskiego, przeinterpretowującego. Powiodła Różaną aktorkę do łazienki przed lustro rustykalne, włożyła maskę sobie i taką samą jej maskę. To ćwiczenie, mówiła, patrz na siebie w lustrze jakbyś była kimś sobie obcym, tak ze sobą rozmawiaj, jak ci się to uda, wróć do mnie do pokoju. Głupawym wydało się Róż to zadanie, szumiał jej w głowie alkohol, i szeptał, że granic samej siebie już nie może być pewna, nie ze względu na maskę wcale. Wróciła do pokoju, gdzie w ramiona porwała ją maską zamaskowana, do wesołego, pijanego tańca i wirowały tak w koło, i opadły na dywan, pod butelkami zastawionym stołem. Róż popatrzyła w twarz reżyserki, szukając zmarszczek pocieszenia, ludzkiego zrozumienia, porozumienia, i zdziwiło ją, że widzi martwą maskę, choć przecież wiedziała, że zobaczyć ją powinna. Gdy wzrokiem omiotła pokój, odwracając się od sztucznej twarzy, zobaczyła taką sztuczną twarz następną, siedzącą na kanapie. Właściwie leżącą, bo była tylko położona maska, jednak następna stała na lampie, i następna twarz pustooka patrzyła na nią ślepo, z krzesła, z karnisza. Podniosła się z ziemi lekko przerażona, lekko tylko bo więcej była zaskoczona, jednak gdy odwrócić się miała do reżyserki swojej, do pocieszenia w znajomym człowieczeństwie, przeraziła się doszczętnie. Odwracając się, zobaczyła samą siebie z twarzą pożartą przez bezoką maskę z jej oczyma, krzycząca i powielona, podwojona w lustrze przez reżyserkę trzymanym, uciekła czym prędzej przed nią, przed nimi, przed sobą.



Czerń Czerń nocował w nocy na kanapie, w salonie reżyserskiego mieszkania. Ważnym było wyraźne wyznaczenie godziny rozpoczęcia próby na czwartą rano, z tego względu próba ta wymagała przygotowania przedwstępnego, czyli nocowania w mieszkaniu wcześniejszego. Wielki zegar ozdobny postawiony u wezgłowia bezgłowej kanapy bić swój hymn rozpoczął dwie minuty przed czwartą nad ranem. Pełna werwy i witalna reżyserka usadziła Czerń na krześle twardym, przy stole prostym, ukrzesłowiła go, choć nie musiała wiele się nad tym starać. Samo zmęczenie, o czwartej godzinie organizmu przesilenie, przechylało całe Czerni jestestwo z pionu ku poziomowi spoczynku. Ćwiczenie polegało na cielesnym doświadczaniu czasomierzenia. Kując wykałaczką delikatnie obszary rąk i dłoni Czerni, odmierzała nasza reżyserka rytm trzy sekundowy, który to rytm odliczał jej do wtóru, stojący teraz na stole zegar. Reakcje cielesne przytłoczone sennością traciły w rytmicznych sekundach swoje nasilenie. Umysł chcąc odpocząć bronił się przed bodźcami, bronił się nawet przed słowami, że zmienię teraz wykałaczkę na igłę, bronił się, nie dopuszczając do siebie pobudzających doznań. Czy mogę użyć igły? I raz, dwa, trzy, doznanie, raz, dwa, trzy, doznanie, raz, dwa, trzy, doznanie, spanie, spanie. Przerwy między doznaniami wydłużyły się, do pięciu sekund, zachowały jednak regularność, zgodność z cykaniem wskazówek sekundówek, czy mogę użyć noża? I raz, dwa, trzy, cztery, pięć, doznanie, raz, dwa… kto by pomyślał, że bezbolesne może być nacinanie. Uchylające się powieki zalewała biała mgła, jedna, wewnętrzna senna mgła, druga, mgła jasnego poranka sączącego się przez firanki, a trzecia mgła, trzecia wlewała się z wewnątrz jego rąk, z uciekającej z niego krwi.



6 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

コメント


bottom of page