"Czytać geometrie. Opowiadania o sztuce w nurcie abstrakcji geometrycznej"
Jestem głęboko w ciszy swojego obrazu. Pogrzebane wewnątrz mnie niezamalowane płótna. Jestem w ciszy obrazu. Malarstwo ze mnie pragnie się wyszumieć, wylać szumem, szmerem, szemrzącym, srebrzącym, rwącym strumieniem. Okopałem pustkę, fosę wokół obrazu, okoliłem go aby nie zaistniał, nie wyszedł aby nareszcie wychodząc nie mógł nie wyjść. Aby się nie uprzedmiotowił, nie wyistniał, w zaistnieniu nie stracił podmiotowości, strącony z piedestału, do rzeczy sprowadzony. Do niedorzecznej rzeczy, rzeczowo potraktowany, urzeczony, rzeczywisty, stałby się martwy. Idee malarstwa noszę w sobie, urodzony z nią jestem. Święta ma wiara, religia malarstwa, jedyne zbawienie dla udręczonej duszy, jedyna równowaga, spokój, wyciszenie. Malarstwo. Malowanie. Nic więcej mnie nie czeka, nic więcej, wszystko marność. Nic więcej nie ukołysze skołatanej głowy. Malarstwo. Malowanie. Nie być kimś, nie chcę, nic nie ma, dla kogo, dokończyć to co się zaczęło, to gdzie się przyszło, znieść to jakoś, zgnieść, nie istnieć-bytować, zobaczyć światło. Jutro wstanę a idea malarstwa wstanie ze mną. Niewygodna, uwierająca pod żebrem kiedy robię pranie. Niezgodna kiedy jem, w palcach trzyma mój żołądek i trzewia. Nie warto trawić, nie warto. Drży moimi rękami, dzierży je w swej dłoni. Drenaż rdzawy palców, farbą się wylewa, z moich oczu, z moich ust. Pustą skorupą jestem, wypełnioną farbą. Słońce zalało pokój przez naderwane rolety wynajmowanego mieszkania parę godzin wcześniej, podczas gdy nas artysta- nazwijmy go „personą” żeby uniknąć zbędnego ujawniania personaliów- poczuł że sen go opuszcza i powoli zaczął powracać do przytomności. Poprzedniego wieczoru, udając się na spoczynek dręczyła go myśl o płótnie które zakupił był tegoż samego dnia rano. Ostanie płótno zostało zamknięte ledwie przed paroma dniami i odstawione malaturą do ściany, aby schło i aby koncepcja jego należycie się odleżała. Nie chcąc zostawać bez środków do życia, przepraszam, do malowania, zakupił nowy, intuicyjnie wybrany format, nie miał bowiem projektu następnego dzieła, jednak brak zapasów przerażał go. Przezorność tego posunięcia doceniona została już parę godzin po zakupie. Pogratulował jej sobie teraz, leżąc jeszcze z lekka otumaniony przeszłym snem, przywołując reminiscencje nocy. Kładąc się do łóżka, gotowy do odpoczynku, spoglądał na puste płótno. Nieskazitelna biel gruntu, widoczne spod niej sploty lnu koiły go, wrażenie dobrze wykonanej pracy przy ostatnim przedsięwzięciu łączyło się z tym widokiem. Ukończył obraz, wyrzucił go z głowy i czuł w niej teraz pustą przestrzeń czekającą na wypełnienie następnym fantastycznym(fanatycznym?) projektem. I tedy coś zmąciło jego spokój, chwilowo osiągnięta równowaga rozchwiała się. Coś zaczęło kiełkować w jego czaszce, zapuściło korzenie w oczach i w sercu, przebiegło dreszczem w dół ramion do niecierpliwych palców. Malować. Musiał malować. Teraz, natychmiast, puste płótno wołało go, kolory i kształty chciały wyrwać się z niego. Wstał. Nie przejmując się swoją piżamą, późną porą, wyciągnął paletę, nerwowo przerzucił tubki farb, wybrał pędzel. Woń terpentyny uniosła się w pomieszczeniu. Zaczął malować. Dzisiejszego poranka miał na sobie poplamioną piżamę. Spojrzał na dłonie kolorowe od farby. Obiecywał sobie, że nie będzie już tak robił, że będzie uważał na ubrania i przedmioty, aby ich nie budzić. W istocie, prawie wszystko co posiadał miało na sobie ślady z farb. Chciał być porządniejszy. Obiecywał sobie, że będzie używał fartucha i przebierał się do pracy ale niewiele z tego wychodziło. Zawsze jakaś zabłąkana grudka koloru znajdowała drogę do jego spodni czy butów, udawało jej się odbić na krześle, sofie czy dywanie. Ostatecznie jednak co to ma za znaczenie, to tylko efemeryczne przedmioty, można wymienić je na nowe, na dokładne ich kopie, ale nie malarstwo, malarstwo jest jedno jedyne i niepowtarzalne. Dlatego warto. Późny poranek należałoby zacząć od kawy. Zerknął na telefon, sprawdzając godzinę, ale nie odblokował go żeby sprawdzić wiadomości. Powiadomienia z fejsbuka, instagrama, maile, muszą poczekać. Nie był jak jego koledzy, uzależniony od technologii, prawda, zdarzały się dni, kiedy po otworzeniu oczu, przeglądał portale, żeby się rozbudzić, ale nie dziś. Chciał mieć umysł czysty, nieskalany medialną papką i obrazami mass-kultury, żeby spojrzeć na płótno spojrzeniem jasnym, zyskać transparentny ogląd dokonań nocy, zabarwiony jedynie strzępkami wizji tworzonymi przez podświadomość w marzeniach sennych. Cenił sobie potęgę podświadomości, czy nieświadomości jak to ujmował Freud, czytywał Junga, Lacana, Fromma i im podobnych. Myślał, że dobre malarstwo, prawda w malarstwie, ma korzenie właśnie w tej sferze człowieka, w podświadomości. Lubił myśleć, że malując wprawia się w trans, że otwiera swoje ciało, duszę, jak szafę z której wyłania się najczystsza forma sztuki, żeby objawić się na płótnie. Gdzieżby w tym transie szukać miejsca na fotki znajomych z wakacji i zaproszenia na disco imprezy. Przeszkadzacze, przerywniki boskiej łączności musiały z pokorą czekać na te mniej istotne momenty życia, które można było zmarnować. Najpierw malarstwo. Odsłonił okna i stanął przed obrazem. Z odpowiedniej odległości omiótł blejtram wzrokiem. Każdy format płótna ma przypisaną do siebie odległość, z której należy go oglądać. Te dwa metry przestrzeni, dzielące malaturę od widza, są niezbędne aby rozgrywająca się batalia przedstawienia mogła wybrzmieć. Swoiście, przedmiot jakim jest obraz, istnieje w większej przestrzeni niż bezpośrednio zajmuje. Zostawił więc tą przestrzeń i chłonął. Kiedy już się nasycił, poszedł zrobić kawę. To bardzo ważne, odstępować od obrazu, poić siatkówkę oka innymi wizerunkami rzeczy zwykłych, żeby zbadać czy następny powrót do działa powoduje te same wrażenia. Uśmiechnął się do wrzącego czajnika. „Poeta cierpi za miliony” przyszło mu na myśl. „Poeta cierpi za miliony” jak pisał Andrzej Bursa, „…od 10 do 13.20” deklamował w głowie, „…O 11.10 uwiera go pęcherz// wychodzi //rozpina rozporek//zapina rozporek” albo robi kawę, „…Wraca chrząka//i apiat' //cierpi za miliony” . Piękny wiersz. Oczywiście, w założeniu miał być sarkastyczny, wyśmiewać wzniosłość z jaką obnoszą się ze swoim zawodem poeci, ale było w nim coś jeszcze, coś co podskórnie rozumie każdy artysta. W patetycznym cierpieniu za miliony była prawda, mimo uwierającego pęcherza, potrzeby jedzenia i picia kawy i tak w sztuce, w tym co najważniejsze, cierpi się za miliony. Dlatego nie ma powodu opisywania porannej toalety artysty. Była zwyczajna i absolutnie nieistotna. Kontemplacja przed płótnem trwała dłużej niż kubek kawy, jednak nic nie zostało zmienione. Obraz doszedł do momentu granicznego. Teraz decydował o sobie, rozgrywał się jak szachy. Niewłaściwy ruch mógł zmienić jego losy, dlatego trzeba się było nad nim dobrze zastanowić. Gdy po raz trzeci przyłożył pusty kubek do warg, zdziwiony że napój się skoczył, zdecydował, że pora wyjść z domu. Poprzedni dzień był dżdżysty, pozostawił na dzisiejszym chodniku kałuże, nie na tyle wielkie, żeby było to problemem dla artysty, przeciwnie, kałuże wydają się inspirującym zjawiskiem. Z pozoru mętne dno przebija przez powierzchnie wody, dając znać o sobie wszystkim ukrytym nieczystościom, chaotycznie poukładanym w harmonijne kształty, jakie może stworzyć tylko przypadkowy ale regularny ruch natury. Jednak tafla, jednocześnie staje się zwierciadłem i odbija otaczające budynki i chmurne niebo. Jak to można namalować, zastanawiał się artysta. Błotniste podłoże będące faktem, powinno być nałożone pewnie i precyzyjnie, wszakże jest realne, w przeciwieństwie do odbicia, które pojawia się tylko pozornie, jest niematerialnym rysunkiem. Gdyby nałożyć je kolorami transparentnymi powinny spełnić swoją funkcję, oddać właściwe złudzenie. Ta myśl go lekko ubawiła, jak czasem niektórych bawią gry słowne; - złudnie oddać złudzenie w złudzeniu jakim jest obraz. Teoria z transparentami była słuszna, ale-myślał, są jeszcze inne czynniki zachodzące w kałuży. Jest jeszcze warstwa wody między warstwą rysunku odbicia i błota. Czy trzeba ją odrębnie malować czy wystarczy operować tymi dwoma elementami. W malowaniu ala prima, metoda ta może nie zdać egzaminu. Nakładanie kolejnych warstw zmąci pierwotne kształty. Wzrok jest żywy, ciągle się rusza i zmienia ostrość, dlatego obraz musi być majstersztykiem, kłamstwem dzięki któremu to co wzrok by przenikał, ze względu na wielowymiarowość realności, powinno zaistnieć na jednej płaszczyźnie i ukazać wszystkie aspekty w jednej chwili, tego co w realności dzieje się w czasoprzestrzeni. Telefon wyrwał go z tych rozmyślań. Dzwoniący był osobą upolitycznioną. Zajmującą się więcej funkcjonalnością malarstwa w służbie społeczeństwa niż w służbie sztuki. Nie drażniło go to nawet, a raczej nie drażniło tak bardzo, jak przeważnie, kiedy słyszał o teoriach zaprzęgania sztuki w służbie narodu. Nie czuł się zobowiązany wobec państwa, nie czuł się winny wobec społeczeństwa. Swój obywatelski dług spłacał podatkami i nie uważał, żeby musiał dawać coś ponad to. Niejednokrotnie słyszał o tym, że posiadając talent człowiek jest zobowiązany aby dobrze go wykorzystać. Czytał też, o zdolnościach jako o darze, za który trzeba zapłacić odpowiednią cenę. Pisano, że to odpowiedzialność, że swoimi dziełami, powinien artysta służyć bogom i ludziom. Jakby talent był wspólną własnością wszystkich ludzi, choć objawioną tylko w niektórych jednostkach. Nie wierzył w nic z tych rzeczy. Nie uznawał tych roszczeń, choć wielokrotnie spotykał się z taką postawą. Kobiety i mężczyźni przychodzą spontanicznie na wystawy w galeriach sztuki współczesnej, i wychodzą urażeni choć nie zadali sobie trudu żeby przeczytać chociażby krótką notkę o wystawianym artyście na odwrocie wręczonej im ulotki. Czują się obrażeni obrazami, które nie przedstawiają realizmu. Myślą, że ktoś z nich zadrwił, oszukał ich, bo oni przyszli oglądać „piękną sztukę” a nie jakieś bazgroły, z których nic nie rozumieją. Wszyscy, nie ważne jak wykształceni, poczytują sobie prawo do mówienia artystom co powinni malować, jak to malować i czy powinni to wystawiać. I wielu z nich nadal zadziwia fakt, że artyści oczekują pieniędzy za swoją pracę. Uważają, że sztuka, nawet ta która im się nie podoba, jest dobrem ogółu. On nie był Mojżeszem. Nie niósł prawdy objawionej ludziom. Mierziło go takie podejście i mierziła go sztuka zaangażowana. Jego życie twórcze było zamknięte razem z nim, w czterech ścianach jego pracowni, w prostokątach jego płócien. Jego potrzeba tworzenia pochodziła z pierwszej konieczności, pierwotnej motywacji, i nigdy ale to nigdy, nie brał pod uwagę przyklasku odbiorcy. Dzwoniący, jednakże go nie drażnił. Umówili się w kawiarni do której zmierzał. Autobus trząsł na wybojach i dziurach w drodze. Potem, pokonawszy kilka przecznic zszedł z trajektorii ruchu pieszych, umknął przez drzwi do bezpiecznego schronienia poetów i wagarowiczów. Kawiarnie, doskonale skrojone na miarę każdego z nieznajomych, przygodnych bywalców, oferowały zestawy miękkich foteli z okrągłymi stolikami, wysiedzianych kanap do półleżącej lektury, i twardych krzeseł z równie twardymi kanciastymi stołami. Piękny to był krajobraz. Od razu chciało się chwycić za pędzel i utrwalać melancholijne postaci w wykuszach dużych okien tak jak to robili Hopper czy Degas . Podobno Basquiat poznał Andiego Warhola w kawiarni. Zobaczył go przez okno kiedy szedł ulicą i wbiegł do środka żeby mu się przedstawić. On i jego znajomi nie byli jeszcze Basqiuatami i Warholami ale ich spotkania w kawiarniach pobudzały krew i przyjemnie inspirowały. Przyszło ich kilku. Rozmowa toczyła się wokół powątpiewań co do prawdy tkwiącej w malarstwie. Wielu malarzy powołuje się na dążenie do prawdy w swoich obrazach, obiektywnej prawdy, która miała sprawiać, że obraz jest dobry. Usprawiedliwiać jego powstanie. „Nic mnie nie obchodzi czyjaś prawda w sztuce. Malowanie gniotów bo tak się czuje nie jest żadnym wystarczającym powodem” -mówił rozemocjonowany kolega. „Żadna prawda w sztuce nie istnieje. To wielka wydmuszka, wymyślona przez artystów.” Argumenty o psychologicznym oddziaływaniu sztuki, o energii kolorów, uczuciu harmonii wywołanym przez oglądanie harmonijnych przedmiotów nie przekonywały go. Przechodził dewastujący kryzys twórczy, najchętniej spaliłby, zniszczył wszystkie obrazy a artystów zaprzągł do pracy na rzecz społeczeństwa. Rozmowa trwała długo, w końcu jednak stała się drażniąca. Zmieniono tematykę, omówiono bieżące wystawy i zwykłe środowiskowe ploteczki. Po niezliczonej ilości kawy, kanapek a nawet paru piwkach, nasz artysta poczuł, że dzień chyli się ku upadkowi przez swoją bezowocność. Wyrwał się z przyjacielskiego kręgu który coraz bardziej opadał i ujednolicał się w miarę zbliżającego się wieczoru. Nie chciał zlać się w bezkształtną masę, która jedyny swój ruch wykona z kawiarni do baru i w barze coraz niżej na krzesłach pochylać się będzie razem z zachodzącym słońce. Ruszył do domu, najpierw przez przecznice, potem autobusem, i w górę po schodach, pokonując tą samą trasę w odwrotnym kierunku. W tamtą stronę czuł, że zstępuje do miasta, do ludzi, że płynie w dół do podstaw społeczności, między ludzi. Teraz czuł, że się wznosi, z każdym schodkiem coraz bliżej piedestału, coraz bliżej pryncypiów, coraz bliżej prawdy. Otworzył drzwi do mieszkania i od razu zaczął malować.
Comments